poniedziałek, 10 marca 2014

Funnel of Love

Taki tam króciutki tekst z nowego Magla o nowym Jarmuschu. Kawał kina! Smacznego.




Słysząc słowo „wampir” automatycznie podążamy jedną z dwóch ścieżek – z jednej strony dystyngowany krwiopijca, nota bene hrabia, który przed aktem wyssania ofiary uwiedzie ją podczas kolacji przy świecach, zaimponuje erudycją i zaproponuje nocleg, z drugiej zaś na wpół zdziczała, opętana żądzą krwi bestia, która zamiast przez słomkę, wlewa w siebie krew wiadrami. Jim Jarmusch nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaproponował wampira zupełnie nowego, wampira na miarę naszych czasów.U Jarmuscha dramatyczne zatapianie kłów w tętnicy szyjnej praktycznie nie występuje, w końcu kto chciałby pobrudzić swoje z precyzją dobrane ubrania, niszcząc sobie przy tym fryzurę?

Widzowie zaznajomieni z twórczością białowłosego gentlemana z Ohio wiedzą, czego można się po nim spodziewać –to typ reżysera, który pozostaje wierny własnemu, niezwykle wyrazistemu stylowi i zawsze jest chętny do podzielenia się z niewinnym widzem sporą dawką goryczy i rozczarowania światem ukazanymi w swojej unikalnej, statycznej i nihilistycznej perspektywie. Choć prawdą jest, że Jarmusch to nie Danny Boyle, który nakręcił już chyba film w każdym możliwym gatunku, to prawdą jest również, że konwencja, w której Jim czuje się najswobodniej, ciągle się nie wyczerpała.

Bohaterami swojego najnowszego filmu Jarmusch uczynił dwójkę niesamowicie zblazowanych artystów-wampirów, granych przez Toma Hiddlestone’a i Tildę Swinton, którzy po latach rozłąki postanawiają odbudować swój związek sprzed setek lat. Wszystko szło w mozliwie najlepszą stronę, do momentu przybycia młodszej siostry wampirzycy, lolitki o twarzy Mii Wasikowskiej. Fabuła nigdy nie była tym, co w tworzeniu filmów kręciło Jarmuscha najbardziej, jednak przyznać trzeba, że w porównaniu z innymi jego dziełami „Tylko kochankowie przeżyją” zachowują wręcz zawrotne tempo, a historia nie jest jedynie wyciętym fragmentem ze słynnego zdania Hitchcocka.
Znacznie ważniejsze niż fabuła są tradycyjnie konstrukcja postaci, miejsce akcji, muzyka i kompozycyjne mistrzostwo Jarmuscha, który po raz kolejny obrazem opowiada więcej niż słowem.


 Wampiry Jarmuscha zamiast zasadzać się w ciemnych zaułkach na worki z Arh+ wolą kulturalnie skorumpować lekarza, który za odpowiednią opłatą odstąpi torebkę życiodajnego płynu, lub też w konspiracyjnym stylu, godnym wielkich narkotykowych transakcji przekazywać sobie walizki z nią w małej kawiarence. Nawiązanie do narkotyków nie jest przypadkowe, bowiem krew u Jarmuscha nie działa jak ekwiwalent schabowego - poza dostarczeniem sił witalnych pozwala również wyruszyć na „wycieczkę” w starym, dobrym, rockowym stylu. Naznaczeni wymownymi imionami Adama i Ewy krwiopijcy przez setki lat obcowania z największymi umysłami zamieszkującymi Ziemię stali się bardziej spragnieni sztuki, miłości i doznań duchowych niż krwi śmiertelnych. Adam, jako awangardowy muzyk , żyje w symbiozie ze swoim ludzkim roadie, który zapewnia mu dostawy rzadkich gitar, których sam dotyk jest dla bohaterów źródłem ekscytacji, Eve pochłania poezję. Gdy wampiry spotykają się w Detroit, by odnowić łączące ich uczucie, film zyskuje trzeciego (w zasadzie czwartego, po genialnej muzyce) głównego bohatera. Cudownie sfilmowane miasto, będące kiedyś symbolem przemysłowej potęgi Stanów odgrywa rolę Nowego Jorku z wcześniejszych dokonań twórcy – jest brudnym, klaustrofobicznym, pordzewiałym miejscem, gdzie czas się zatrzymał, a wraz z nim wszyscy znajdujący się na terenie miasta. Dosadnie określa to główny bohater, nazywając mieszkańców bandą zombie. Typowe dla Jarmuscha patrzenie na świat przez różowe okulary.
W sferze audiowizualnej film jest perfekcyjny. Statyka obrazu, nisko ustawiona kamera i wylewająca się z ekranu pozorna monotonia to znaki rozpoznawcze reżysera, zaczerpnięte w prostej linii od japońskiego mistrza, Yasujiro Ozu. Niezwykle wazną role pełni również ścieżka dźwiękowa, z tytułem tego tekstu na czele. Dopełnia, komentuje, wprowadza bohaterów w najbardziej emocjonalne stany.

„Only Lovers Left Alive” jest triumfalnym powrotem Jarmuscha do formy po nieszczególnie udanym „Limits of Control”. Reżyser stworzył film równocześnie nietypowy dla siebie - z nieco szybszą akcją i, przede wszystkim, wprowadzając wątek nadprzyrodzony, co zdaje się kłócić z jego tendencją do przedstawiania swoich bohaterów w wyjątkowo naturalistyczny sposób, na tle równie nieprzyjemnych lokacji – i zawierający wszystkie składniki, pozwalające określić obraz mianem „czystego Jarmuscha” – z charakterystycznym stylem kręcenia, masą czarnego humoru przebijającego się w erudycyjnych dialogach bohaterów i tym nieuchwytnym „czymś”, co sprawia, że nie ma wątpliwości co do autora dzieła.