wtorek, 17 stycznia 2012

Trochę starych śmieci part 2

A oto i drugi tekst wygrzebany z lamusa, traktujący ogólnie o Jarmuschu i trochę o jego pierwszym filmie, "Nieustających Wakacjach". Na tym mam nadzieję zakończę część wspominkową i wszystko, co opublikuję na tym blogu będzie świeże.


Jim Jarmusch wielkim reżyserem jest – zdanie to jest mantrą wielu kinomanów, do których sam się nieskromnie zaliczam. Siwowłose enfant terrible amerykańskiego kina niezależnego, inspiracje czerpiące z dokonań francuskiej Nowej Fali oraz dzieł Yasujiro Ozu swoimi gorzkimi filmami na stałe wpisało się w historię kina.
Filmy Jarmuscha nie należą do przyjemnych i prostych w odbiorze. W ciężkiej formie estetycznej podaje na talerzu te cechy ludzkiej osobowości, których istnienie poprzednie pokolenie starało się zanegować. Próżno u Jarmuscha szukać feerii barw, wielkich czynów, głębokich przeżyć, wiatru we włosach, tak charakterystycznego dla kina lat 60 i 70. Świat jest przedstawiony w odcieniach szarości, ludzie pogrążeni są w marazmie, a włosy, lekko przetłuszczone, poruszyć może jedynie ironiczne kiwnięcie głową. Stany nie są utopią znaną z amerykańskiego snu, pięknym miejscem, gdzie spełniają się marzenia. Stany to brudne ulice, zaniedbane domy zamieszkane przez apatycznych ludzi bez twarzy.
Powątpiewanie w prawdziwość kolorowej idei wykreowanej przez pokolenie dzieci kwiatów pokazuje Jarmusch najdobitniej w swoim pierwszym pełnometrażowym filmie, zrealizowanych za pieniądze ze stypendium Nieustających Wakacjach z 1980 roku. Reżyser pokazuje w nim dwa i pół dnia z życia Alliego Parkera, „turysty na nieustających wakacjach”. Allie nie ma domu, szkoły ani zawodu, sensem jego życia jest włóczęga. Jak sam twierdzi, wędrówki mają być remedium na dręczące go bezsenność oraz – paradoksalnie – samotność, którą stara się postrzegać jako swój świadomy wybór. Niezależnie jednak od tego, jaki dystans  pokonuje, nie potrafi uciec od samotności. Nawet w trakcie spotkania ze swoją dziewczyną bohater wydaje się zupełnie nieobecny, zdystansowany wobec świata. Podczas wędrówek po Nowym Jorku, którego „złe” dzielnice są bohaterami nie mniej ważnymi niż sam Allie, spotyka cały kalejdoskop postaci, będących żywymi dowodami na fałsz, jakim okazał się amerykański sen. Weteran wojny wietnamskiej, która odcisnęła na jego psychice nieodwracalne piętno, ciężko chora matka czy uliczny saksofonista zdają się być przestrogą i świadectwem na to, że świat nie jest pomalowany na różowo.
Jarmusch jest mistrzem w tworzeniu fascynujących filmów, w których nic się nie dzieje, czego najlepszym przykładem są właśnie Nieustające Wakacje. Najważniejszym wzorcem dla estetycznej sfery filmów Jarmuscha były dokonania Yasujiro Ozu, „najbardziej japońskiego z japońskich reżyserów”, a szczególnie jego magnum opus, „Tokijska Opowieść”. Statyczna, nisko ustawiona kamera, niespotykanie długie ujęcia wypełnione po brzegi codziennością i monotonią. Hitchcock powiedział kiedyś, że film to życie z wyciętymi kawałkami nudy. Można by żartobliwie odnieść to porównanie do dzieł Jarmuscha, mówiąc, że są one właśnie tymi wyciętymi kawałkami. Zarówno dla Ozu, jak i Jarmuscha miejsce akcji jest równie istotne, co losy bohaterów. Japończyk eksponuje w „Tokijskiej Opowieści” Tokio, symbolizujące zderzenie się tradycji z nowoczesnością, Jarmuscha zaś pociąga mroczna strona Nowego Jorku, uwypuklająca jeszcze wewnętrzną pustkę i marazm, w którym tkwi bohater. Podobne zespolenie miejsca akcji i bohatera jest typowe dla dokonań nowej fali francuskiej, z której Jarmusch merytorycznie i tematycznie czerpie, stąd mamy film swobodnie skonstruowany, unikający motywowania zachowań bohaterów zdrowym rozsądkiem.
Pełnometrażowy debiut Jarmuscha uważam za najlepszy spośród czterech (pozostałe to „Poza prawem”, „Mystery Train” i „Inaczej niż w raju”) filmów kontestujących idee pokolenia hippisowskiego oraz amerykański sen. Depresyjna atmosfera, potęgowana klimatyczną muzyką Johna Luriego, oraz zdjęcia Toma DiCillo, a także, oczywiście, cudownie dotknięta geniuszem Jarmuscha sprawia, że o „Nieustających Wakacjach” naprawdę trudno jest zapomnieć. Myślę, że z tym filmem, jak i z całą twórczością dżentelmena z Ohio powinien zapoznać się każdy, kto w kinie szuka czegoś więcej niż eksplozji i umięśnionych herosów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz