A oto i pierwszy ze wspomnianych tekstów, w teorii quasi-recenzja "Dystryktu 9", a w praktyce jeden wielki pean na jego cześć. Na zdrówko.
"Kanon klasyki
science-fiction ostatnio poszerzył się w 2009 roku. Do Obcego, Predatora, Łowcy
Androidów i Matriksa dołączył dramat SF, Dystrykt 9. Reżyserem jest Neil
Blomkamp, nieznany szerzej twórca z RPA. Obsada
skompletowana została w większości w rodzimym kraju reżysera. Pomimo braku
nazwisk z pierwszych stron prasy brukowej, aktorzy spisali się bardzo dobrze.
Na szczególną uwagę zasługuje odtwórca roli Wikusa van de Meerwe, Sharlto
Copley.
Słowo „dramat” nie znalazło się przy
określeniu gatunku przypadkowo, gdyż pomimo świetnych efektów specjalnych i
widowiskowych scen walki to właśnie wewnętrzne zmagania bohaterów są motywem
wiodącym w dziele Blomkampa. Film podejmuje problem ksenofobii i nietolerancji
na niespotykaną wcześniej, kosmiczną skalę. Po przybyciu kosmitów na Ziemię
wszyscy spodziewali się wielkiego konfliktu zbrojnego lub skoku
cywilizacyjnego. Niestety, nic podobnego nie nastąpiło. Pomimo umiejętności
przemierzania przestrzeni kosmicznej i zaawansowanej technologii kosmici stali się
zwykłymi uchodźcami, ulokowanymi w urągającym wszelkiej godności warunkach w
południowoafrykańskim getcie, gdzie szerzy się przestępczość i nielegalny
handel. Obcy gośćmi są niewygodnymi, co daje im się odczuć na każdym kroku.
Sytuacja między rasami zaostrza się, gdy kosmici są przymusowo przesiedlani do
ośrodka o jeszcze niższym standardzie. Przybysze z kosmosu nie są dla ludzi
jednak całkowicie bezużyteczni. Dysponują bronią o niewyobrażalnej dla
człowieka mocy, której jednak ludzie nie potrafią użyć…
Tak przedstawiony zarys fabuły każe
sądzić, że „Dystrykt 9” to kolejny film, w którym główne role graja nie
aktorzy, tylko krew i wybuchy. Nic bardziej mylnego, film jest pełnokrwistym
dramatem ubranym jedynie w szaty science-fiction. Przybysze z kosmosu zdają się
być wprowadzeni do filmu wyłacznie w celu uniwersalizacji, gdyż zamiast nich w
podobnym getcie mogłaby się znaleźć dowolna grupa etniczna lub wyznaniowa.
Ludzi, jako gospodarzy i strażników getta cechuje rasizm i obrzydzenie, którym
darzą obcych. Nietrudno sobie wyobrazić w podobnym getcie zamknięte mniejszości
narodowe w krajach Bliskiego Wschodu lub przypomnieć przypadek Getta
Warszawskiego. W „Dystrykcie” schemat filmu science-fiction został odwrócony o
180 stopni. To nie kosmici są drapieżcami, powodującymi cierpienie człowieka.
To człowiek, w sposób bardziej wyrafinowany niż Obcy z filmu Ridleya Scotta,
zadaje ból innej rasie, która robi wszystko, żeby przetrwać. Najbardziej
przerażającą konkluzją nasuwającą się po obejrzeniu filmu jest to, że człowiek
jest po stokroć okrutniejszy niż najbardziej odrażający najeźdźca z kosmosu,
gdyż nie kieruje nim półzwierzęcy instynkt czy głód, ale czyste zło, głęboko w
nim zakorzenione. Śmierć zadawana przez standardowego potwora z kosmosu była
szybka i bezbolesna, podczas gdy uchodźcom w „Dystrykcie” każe się wegetować,
stopniowo pogarszając im warunki bytowania i odbierając wszelką godność.
Człowiek znęca się nad ofiarą nie tylko fizycznie, zadaje jej też cierpienia
psychiczne.
Film jest
bezbłędny w warstwie technicznej, ale to jest akurat najmniej istotne
i zasługuje jedynie na niewielką wzmiankę. Efekty specjalne i muzyka stoją na
najwyższym światowym poziomie
Jak pisałem we wstępie, „Dystrykt 9”
wpisał się moim zdaniem w kanon klasyki filmów science fiction, będąc
równocześnie jednym z najgłębszych dzieł tego gatunku w historii. Nieprzyznanie
„Dystryktowi” Oscara za najlepszy film na rzecz płaskiego i oklepanego „The
Hurt Locker: w pułapce wojny” uważam za wielką pomyłkę. Film polecam wszystkim,
którzy od kina oczekują nie tylko łatwej i przyjemnej rozrywki, ale nie boją
się zmierzyć z niewygodnymi i wciąż aktualnymi problemami. Szkoda, że Stanley
Kubrick nie dożył premiery „Dystryktu 9”. Być może zrewidowałby swoje
stwierdzenie, że jedynym arcydziełem powstałym za jego życia jest „Dekalog”
Kieślowskiego."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz