wtorek, 17 stycznia 2012

Trochę starych śmieci

Znalazłem na dysku kilka starych tekstów. Pisane trochę pod przymusem. Aż kipią od egzaltacji i patosu, niemniej wstawię dwa z nich, ku przestrodze. Mam nadzieję, że nowe wpisy będą nieco wyższej próby i nikt nie zostanie zabity patosem, choć często zdarza mi się podnosić niektóre filmy wręcz do sfery sacrum. Na szczęście mało jest takich. Normalnie kawał ze mnie zrzędliwego gnoja. 
A oto i pierwszy ze wspomnianych tekstów, w teorii quasi-recenzja "Dystryktu 9", a w praktyce jeden wielki pean na jego cześć. Na zdrówko.



           "Kanon klasyki science-fiction ostatnio poszerzył się w 2009 roku. Do Obcego, Predatora, Łowcy Androidów i Matriksa dołączył dramat SF, Dystrykt 9. Reżyserem jest Neil Blomkamp, nieznany szerzej twórca z RPA.       Obsada skompletowana została w większości w rodzimym kraju reżysera. Pomimo braku nazwisk z pierwszych stron prasy brukowej, aktorzy spisali się bardzo dobrze. Na szczególną uwagę zasługuje odtwórca roli Wikusa van de Meerwe, Sharlto Copley.
            Słowo „dramat” nie znalazło się przy określeniu gatunku przypadkowo, gdyż pomimo świetnych efektów specjalnych i widowiskowych scen walki to właśnie wewnętrzne zmagania bohaterów są motywem wiodącym w dziele Blomkampa. Film podejmuje problem ksenofobii i nietolerancji na niespotykaną wcześniej, kosmiczną skalę. Po przybyciu kosmitów na Ziemię wszyscy spodziewali się wielkiego konfliktu zbrojnego lub skoku cywilizacyjnego. Niestety, nic podobnego nie nastąpiło. Pomimo umiejętności przemierzania przestrzeni kosmicznej i zaawansowanej technologii kosmici stali się zwykłymi uchodźcami, ulokowanymi w urągającym wszelkiej godności warunkach w południowoafrykańskim getcie, gdzie szerzy się przestępczość i nielegalny handel. Obcy gośćmi są niewygodnymi, co daje im się odczuć na każdym kroku. Sytuacja między rasami zaostrza się, gdy kosmici są przymusowo przesiedlani do ośrodka o jeszcze niższym standardzie. Przybysze z kosmosu nie są dla ludzi jednak całkowicie bezużyteczni. Dysponują bronią o niewyobrażalnej dla człowieka mocy, której jednak ludzie nie potrafią użyć…
            Tak przedstawiony zarys fabuły każe sądzić, że „Dystrykt 9” to kolejny film, w którym główne role graja nie aktorzy, tylko krew i wybuchy. Nic bardziej mylnego, film jest pełnokrwistym dramatem ubranym jedynie w szaty science-fiction. Przybysze z kosmosu zdają się być wprowadzeni do filmu wyłacznie w celu uniwersalizacji, gdyż zamiast nich w podobnym getcie mogłaby się znaleźć dowolna grupa etniczna lub wyznaniowa. Ludzi, jako gospodarzy i strażników getta cechuje rasizm i obrzydzenie, którym darzą obcych. Nietrudno sobie wyobrazić w podobnym getcie zamknięte mniejszości narodowe w krajach Bliskiego Wschodu lub przypomnieć przypadek Getta Warszawskiego. W „Dystrykcie” schemat filmu science-fiction został odwrócony o 180 stopni. To nie kosmici są drapieżcami, powodującymi cierpienie człowieka. To człowiek, w sposób bardziej wyrafinowany niż Obcy z filmu Ridleya Scotta, zadaje ból innej rasie, która robi wszystko, żeby przetrwać. Najbardziej przerażającą konkluzją nasuwającą się po obejrzeniu filmu jest to, że człowiek jest po stokroć okrutniejszy niż najbardziej odrażający najeźdźca z kosmosu, gdyż nie kieruje nim półzwierzęcy instynkt czy głód, ale czyste zło, głęboko w nim zakorzenione. Śmierć zadawana przez standardowego potwora z kosmosu była szybka i bezbolesna, podczas gdy uchodźcom w „Dystrykcie” każe się wegetować, stopniowo pogarszając im warunki bytowania i odbierając wszelką godność. Człowiek znęca się nad ofiarą nie tylko fizycznie, zadaje jej też cierpienia psychiczne.
Film jest bezbłędny w warstwie technicznej, ale to jest akurat najmniej istotne i zasługuje jedynie na niewielką wzmiankę. Efekty specjalne i muzyka stoją na najwyższym światowym poziomie
            Jak pisałem we wstępie, „Dystrykt 9” wpisał się moim zdaniem w kanon klasyki filmów science fiction, będąc równocześnie jednym z najgłębszych dzieł tego gatunku w historii. Nieprzyznanie „Dystryktowi” Oscara za najlepszy film na rzecz płaskiego i oklepanego „The Hurt Locker: w pułapce wojny” uważam za wielką pomyłkę. Film polecam wszystkim, którzy od kina oczekują nie tylko łatwej i przyjemnej rozrywki, ale nie boją się zmierzyć z niewygodnymi i wciąż aktualnymi problemami. Szkoda, że Stanley Kubrick nie dożył premiery „Dystryktu 9”. Być może zrewidowałby swoje stwierdzenie, że jedynym arcydziełem powstałym za jego życia jest „Dekalog” Kieślowskiego."



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz