Całkiem ciekawy eksperyment, bo tekst napisany po pijaku.
Hyyp! Smacznego.
Podobno dobrej książki nie da sie streścić w dwóch
zdaniach. Chcąc choćby w części przybliżyć jej świetność musimy bardziej lub
mniej się w nią zagłębić. Choć daleki jestem od przyjęcia takiego twierdzenia
jako aksjomatu, to w tym konkretnym przypadku jestem gotów sie z nim zgodzić.
Gdybym miał wskazać jeden jedyny film, z którym zabrałbym
się na bezludną wyspę, wybór byłby trudny. Bo czy wziąć ze sobą piękną Dużą
Rybę, czy elokwentną Tokijską Opowieść, czy może szalone Dazed and Confused?
Myślę jednak, że wziąłbym skrajnie męskie, skrajnie romantyczne, skrajnie „adrenalinowe”,
skrajnie kiczowate, w końcu skrajnie popkulturowe Drive, film chyba najciekawszego „świeżego”
twórcy, Nicolasa Windinga Refna.
Powszechnie utartym stereotypem jest, że kobiety
uwielbiają historie miłosne, melodramaty. Męskiej części populacji z reguły
zawiłe miłosne intrygi i cukierkowo-dramatyczne zwroty wątpliwej akcji
dostarczały równie wątpliwej przyjemności co seks z przerażonym jeżem. W 2011
roku pojawiło się jednak Drive, które okazało się koncentratem z wspomnianych
melodramatów, bardzo drobno przefiltrowanym przez męską percepcję . Mówiąc „męską”,
mam na myśli pewien kod kulturowy, każący utożsamiać z tym co samcze to, co
jest proste, szczere, niewymagające słów. Taki właśnie jest stosunek
bezimiennego kierowcy (Drivera, dla przejrzystości), do poznanej przypadkiem
sąsiadki. Mimo, że w całym filmie ani razu nie pada magiczne wyznanie na „K”,
to każdy widz już po kilku chwilach będzie pewien, że do czynienia mamy z
miłością z gatunku tych największych, bezgranicznych, każących poświęcić siebie
dla dobra ukochanej osoby. Owej delikatnej myśli przewodniej filmu w żaden
sposób nie jest w stanie zakłócić forma podania tego, w moim skromnym
mniemaniu, absolutnego arcydzieła. Mimo, że Drive obfituje w charakterystyczną
dla Refna niezwykle plastycznie ukazaną przemoc (WINDA), to często jest ona łagodzona, lub też
zupełnie marginalizowana przez sceny w pewien dziwny, hipnotyzujący sposób
romantyczne (WINDA!).
Forma! Nieczęsto zdarza się, by w parze z wysmakowaną ,
precyzyjną, porywającą formą szła naprawdę bogata treść. Poprzedni akapit
traktował z lekka o treści, pora o formie. Refn znany jest z tego, że radzenie
sobie z finansowymi niedostatkami potrafi zmienić w sztukę. To, co w innych
produkcjach uważane byłoby za fuszerkę, u niego, po zastosowaniu miliona
zabiegów formalnych zyskuje świeżość w podaniu, a także drugie dno w
interpretacji. Mimo, że Drive jest
najbardziej komercyjnym filmem reżysera, a co za tym idzie najmniej radykalnym
jeśli chodzi o eksperymentowanie z taśmą, to samo patrzenie na niego sprawia
niewypowiedzianą przyjemność. W największym skrócie Drive wygląda tak, jakby
Jarmusch do spółki z Tarantino zekranizowali GTA. Powolne, nawet leniwe sceny,
przedstawione w długich, statycznych ujęciach przeplatają się z teledyskowymi
sekwencjami. Ten rwany rytm filmu, wbrew opiniom wielu amatorów mocnych, acz
pustych wrażeń, dostarcza uważnemu widzowi więcej adrenaliny niż choćby milion
trupów położonych przez dowolnego Stallone’a. Skoro wspomniałem o adrenalinie,
nie sposób nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która zarówno w warstwie
lirycznej, jak i czysto muzycznej zdaje się komentować sytuację zaistniałą na
ekranie lub też dopełniać ją w niezwykle poruszający (nawet tak niechętne
muzyce elektronicznej serce jak moje) sposób.
Nawet jednak odarte z miłosnego kontekstu, zupełnie
formalnie zignorowane Drive pozostaje arcygenialnym, świetnym słabym filmem
klasy B. Prolog o bezimiennym wirtuozie
kierownicy, który za dnia para się kaskaderką, nocą zaś bezpiecznie i piekielnie
szybko transportuje przestępców z punktu zapalnego A do bezpiecznego punktu B
jest wstępem do przedstawienia niezbyt
zagmatwanej, jednak trzymającej w napięciu głownej osi fabularnej, a
przynajmniej odłamu osi, skupionego na Driverze, postanawiającemu przy pomocy
swoich unikalnych zdolności pomóc sąsiadowi, który znalazł się w kłopotach, bo
mafia w niezbyt wysublimowany sposób domaga się od niego zwrotu przyjacielskiej
pożyczki. Mimo, że fabuła nie jest może zbyt wyrafinowana, to angażuje widza w
stopniu, który pozwala mu na rozkoszowania się innymi, genialnymi elementami
filmu.
Ostatnim składnikiem, który złożył sie na niesamowitość
Drive, jest sama postać Drivera. Charakter grany przez Ryana Goslinga to czysty
ekstrakt z męskości. Każdy mężczyzna chciałby być nim, a każda kobieta
chciałaby być z nim. Milczący, przedkładający czyny nad słowa brutal, który
jednak pod niezwykle twardą, zewnętrzną powłoką skrywa ogromną wrażliwość.
Minimalistycznie zagranego Drivera cechuje także pewien przejmujący smutek i
poczucie samotności, bo o ile z reguły Kierowca jest doskonale logiczny i
bezwzględny wobec wrogów, o tyle w obecności swojej miłości na wierzch wychodzi
jego drugie oblicze – niezmiernie smutnego, samotnego człowieka, który jeśli
chodzi o zachowanie doskonale wpasował się w otaczający go bezwzględny świat, stał
sie jego doskonałym trybem, jednak wewnętrznie jest przez ten świat bezustannie
raniony. Właśnie taka niejednoznaczność i tajemniczość postaci, połączona z
doskonałą, minimalistyczną grą Ryana Goslinga, który wolał grać oczami niż
resztą ciała, co jest najwyższą formą kunsztu aktorskiego, daje tak
oszałamiający efekt.
Drive jest w moim odczuciu niepowtwarzalnym doznaniem
zarówno estetycznym, jak i emocjonalnym, co czyni z niego dzieło absolutnie
wybitne. Co więcej, można Drive rozpatrywać również w innych kategoriach, z
innymi punktami zaczepienia, próbować interpretować je w innym świetle lub
względem innych kryteriów. Troszkę tylko
liznąłem pod wpływem chwili to, czym dla mnie jest Drive. A choć na pewno nie
jest najlepszym filmem, jaki widziałem, prawdopodobnie nie łapałby się nawet do
pierwszej 50, to zdecydowanie jest moim ulubionym obrazem i kocham w nim każdą
klatkę, każdą sekundę. Po ok. 10 seansach owego dzieła mogę stwierdzić, że z
której strony bym na Drive nie patrzył, film ów jest dla po prostu doskonały.
Tak jak pisałem na początku, dobrej książki nie da się
streścić w dwóch zdaniach. Jeśli chodzi o filmy, sformułowałem inną
prawidłowość – „O wybitnym filmie nie da sie po prostu zamienić dwóch zdań”.
A ja mógłbym o Drive dyskutować i dyskutować i
dyskutować...