piątek, 22 lutego 2013

Overdrive 'n' Overdose


Całkiem ciekawy eksperyment, bo tekst napisany po pijaku. Hyyp! Smacznego.

Podobno dobrej książki nie da sie streścić w dwóch zdaniach. Chcąc choćby w części przybliżyć jej świetność musimy bardziej lub mniej się w nią zagłębić. Choć daleki jestem od przyjęcia takiego twierdzenia jako aksjomatu, to w tym konkretnym przypadku jestem gotów sie z nim zgodzić.
Gdybym miał wskazać jeden jedyny film, z którym zabrałbym się na bezludną wyspę, wybór byłby trudny. Bo czy wziąć ze sobą piękną Dużą Rybę, czy elokwentną Tokijską Opowieść, czy może szalone Dazed and Confused? Myślę jednak, że wziąłbym skrajnie męskie, skrajnie romantyczne, skrajnie „adrenalinowe”, skrajnie kiczowate, w końcu skrajnie popkulturowe  Drive, film chyba najciekawszego „świeżego” twórcy, Nicolasa Windinga Refna.


Powszechnie utartym stereotypem jest, że kobiety uwielbiają historie miłosne, melodramaty. Męskiej części populacji z reguły zawiłe miłosne intrygi i cukierkowo-dramatyczne zwroty wątpliwej akcji dostarczały równie wątpliwej przyjemności co seks z przerażonym jeżem. W 2011 roku pojawiło się jednak Drive, które okazało się koncentratem z wspomnianych melodramatów, bardzo drobno przefiltrowanym przez męską percepcję . Mówiąc „męską”, mam na myśli pewien kod kulturowy, każący utożsamiać z tym co samcze to, co jest proste, szczere, niewymagające słów. Taki właśnie jest stosunek bezimiennego kierowcy (Drivera, dla przejrzystości), do poznanej przypadkiem sąsiadki. Mimo, że w całym filmie ani razu nie pada magiczne wyznanie na „K”, to każdy widz już po kilku chwilach będzie pewien, że do czynienia mamy z miłością z gatunku tych największych, bezgranicznych, każących poświęcić siebie dla dobra ukochanej osoby. Owej delikatnej myśli przewodniej filmu w żaden sposób nie jest w stanie zakłócić forma podania tego, w moim skromnym mniemaniu, absolutnego arcydzieła. Mimo, że Drive obfituje w charakterystyczną dla Refna niezwykle plastycznie ukazaną przemoc (WINDA),  to często jest ona łagodzona, lub też zupełnie marginalizowana przez sceny w pewien dziwny, hipnotyzujący sposób romantyczne (WINDA!).
Forma! Nieczęsto zdarza się, by w parze z wysmakowaną , precyzyjną, porywającą formą szła naprawdę bogata treść. Poprzedni akapit traktował z lekka o treści, pora o formie. Refn znany jest z tego, że radzenie sobie z finansowymi niedostatkami potrafi zmienić w sztukę. To, co w innych produkcjach uważane byłoby za fuszerkę, u niego, po zastosowaniu miliona zabiegów formalnych zyskuje świeżość w podaniu, a także drugie dno w interpretacji.  Mimo, że Drive jest najbardziej komercyjnym filmem reżysera, a co za tym idzie najmniej radykalnym jeśli chodzi o eksperymentowanie z taśmą, to samo patrzenie na niego sprawia niewypowiedzianą przyjemność. W największym skrócie Drive wygląda tak, jakby Jarmusch do spółki z Tarantino zekranizowali GTA. Powolne, nawet leniwe sceny, przedstawione w długich, statycznych ujęciach przeplatają się z teledyskowymi sekwencjami. Ten rwany rytm filmu, wbrew opiniom wielu amatorów mocnych, acz pustych wrażeń, dostarcza uważnemu widzowi więcej adrenaliny niż choćby milion trupów położonych przez dowolnego Stallone’a. Skoro wspomniałem o adrenalinie, nie sposób nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, która zarówno w warstwie lirycznej, jak i czysto muzycznej zdaje się komentować sytuację zaistniałą na ekranie lub też dopełniać ją w niezwykle poruszający (nawet tak niechętne muzyce elektronicznej serce jak moje) sposób.
Nawet jednak odarte z miłosnego kontekstu, zupełnie formalnie zignorowane Drive pozostaje arcygenialnym, świetnym słabym filmem klasy B.  Prolog o bezimiennym wirtuozie kierownicy, który za dnia para się kaskaderką, nocą zaś bezpiecznie i piekielnie szybko transportuje przestępców z punktu zapalnego A do bezpiecznego punktu B jest wstępem do przedstawienia  niezbyt zagmatwanej, jednak trzymającej w napięciu głownej osi fabularnej, a przynajmniej odłamu osi, skupionego na Driverze, postanawiającemu przy pomocy swoich unikalnych zdolności pomóc sąsiadowi, który znalazł się w kłopotach, bo mafia w niezbyt wysublimowany sposób domaga się od niego zwrotu przyjacielskiej pożyczki. Mimo, że fabuła nie jest może zbyt wyrafinowana, to angażuje widza w stopniu, który pozwala mu na rozkoszowania się innymi, genialnymi elementami filmu.

Ostatnim składnikiem, który złożył sie na niesamowitość Drive, jest sama postać Drivera. Charakter grany przez Ryana Goslinga to czysty ekstrakt z męskości. Każdy mężczyzna chciałby być nim, a każda kobieta chciałaby być z nim. Milczący, przedkładający czyny nad słowa brutal, który jednak pod niezwykle twardą, zewnętrzną powłoką skrywa ogromną wrażliwość. Minimalistycznie zagranego Drivera cechuje także pewien przejmujący smutek i poczucie samotności, bo o ile z reguły Kierowca jest doskonale logiczny i bezwzględny wobec wrogów, o tyle w obecności swojej miłości na wierzch wychodzi jego drugie oblicze – niezmiernie smutnego, samotnego człowieka, który jeśli chodzi o zachowanie doskonale wpasował się w otaczający go bezwzględny świat, stał sie jego doskonałym trybem, jednak wewnętrznie jest przez ten świat bezustannie raniony. Właśnie taka niejednoznaczność i tajemniczość postaci, połączona z doskonałą, minimalistyczną grą Ryana Goslinga, który wolał grać oczami niż resztą ciała, co jest najwyższą formą kunsztu aktorskiego, daje tak oszałamiający efekt.

Drive jest w moim odczuciu niepowtwarzalnym doznaniem zarówno estetycznym, jak i emocjonalnym, co czyni z niego dzieło absolutnie wybitne. Co więcej, można Drive rozpatrywać również w innych kategoriach, z innymi punktami zaczepienia, próbować interpretować je w innym świetle lub względem innych kryteriów.  Troszkę tylko liznąłem pod wpływem chwili to, czym dla mnie jest Drive. A choć na pewno nie jest najlepszym filmem, jaki widziałem, prawdopodobnie nie łapałby się nawet do pierwszej 50, to zdecydowanie jest moim ulubionym obrazem i kocham w nim każdą klatkę, każdą sekundę. Po ok. 10 seansach owego dzieła mogę stwierdzić, że z której strony bym na Drive nie patrzył, film ów jest dla po prostu doskonały.

Tak jak pisałem na początku, dobrej książki nie da się streścić w dwóch zdaniach. Jeśli chodzi o filmy, sformułowałem inną prawidłowość – „O wybitnym filmie nie da sie po prostu zamienić dwóch zdań”.
A ja mógłbym o Drive dyskutować i dyskutować i dyskutować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz