Jak oni grają. I grają.
Sukces, nieważne czy
komercyjny czy artystyczny, nie zawsze idzie w parze ze spełnieniem. Często
zdarza się, że muzycy, którzy zdążyli już wyrobić sobie markę, szukają szansy,
by zaistnieć na innym artystycznym poletku – między innymi w filmie. Część
kreacji jest czysto rzemieślniczym, niejednokrotnie siermiężnym i szpetnym
tworem, podczas gdy inne, tworzone przez prawdziwych ludzi renesansu noszą
znamiona dzieł sztuki.
Night on Earth
Jednym z najlepszych przykładów
artysty zamieniającego wszystko czego się dotknie w złoto (niestety często
tylko w przenośni – sprzedaż jego płyt w Stanach długo utrzymywała się w
granicach błędu statystycznego) jest Tom Waits. Wokalista,
multiinstrumentalista, aktor, pijak. Człowiek – instytucja, którego zasługi dla
muzyki trudno zliczyć, niemal od początku kariery próbował sił w filmie. Ze
względu na radiową urodę grywał głównie epizody, niemniej wielu profesjonalnych
aktorów z pewnością pozazdrościłoby Tomowi współpracy z takimi reżyserami jak
Francis Ford Coppola, Jim Jarmusch czy Terry Gilliam. Każda z granych przez
niego postaci idealnie wpisywała się w muzyczny wizerunek Waitsa – barowego
barda, ironicznego komentatora rzeczywistości – i tworzyła z nim harmonijną
całość.
Zaczynał w 1978 r. małą
rólką w Paradise Alley Sylvestra
Stallone. Waits zagrał tam samego siebie, pianistę o wiele mówiącym przydomku
Mumbles. Po takim starcie Waits nawiązał współpracę z Francisem Fordem Coppolą,
która zaowocowała takimi obrazami jak Rumble
Fish czy Cotton Club. Role w tych
filmach nie wymagały od niego większego kunsztu, gdyż Tom Waits obsadzany był w
skórze Toma Waitsa. Grał barmana lub trębacza, czyli postaci, które kreował na
scenie podczas występów i w barach podczas popijania. Szansę na wykazanie się
warsztatem, faktycznego wykreowania postaci pod egidą Coppoli muzyk dostał
dopiero w 1992 roku w filmie Dracula,
gdzie wcielił się w postać R.M. Renfielda, oszalałego byłego sługi Draculi,
żywiącego się owadami. Obsadzenie Toma Waitsa w roli szaleńca nie było może
szczytem kreatywności, ale krok na drodze do wyciągnięcia go z zalanej whisky
szuflady został postawiony. I nie był to pierwszy krok, bo już w 1986 r. Waits
poznał się z równym sobie szaleńcem, Jimem Jarmuschem. Ten outsider, skrajny
introwertyk, lubujący się w demitologizowaniu amerykańskiego snu i pokazywaniu
rzeczywistości bynajmniej nie różowej, a szarej, wstawionej i z niedopałkiem
papierosa tkwiącym w ustach wydawał się idealnym kompanem dla Waitsa. Rola w Poza Prawem do dziś pozostaje jedynym
filmem z Tomem Waitsem w roli głównej. Czarno-biały obraz, z typowymi dla
Jarmuscha goryczą i ironią, opowiada historię ucieczki trzech osadzonych z
więzienia. Tom gra Zacka, DJ-a, który dał się wplątać w gangsterskie porachunki
i został złapany na przewożeniu zwłok w bagażniku. Waits zdawał się być
stworzony do współpracy z Jimem Jarmuschem, będąc człowiekiem, o którym ten
drugi opowiadał w każdym ze swoich wczesnych filmów.
Najbardziej znanymi
kreacjami Waitsa pozostają epizod w Kawie
i Papierosach Jarmuscha, w którym wystąpił z Iggy'm Popem oraz niedawna
rola w Parnassusie Terry'ego
Gilliama, gdzie wcielił się w role demonicznego Pana Nicka, diabła, który
trzyma w szachu tytułowego doktora. Z niewiadomych przyczyn Waits nigdy nie
przeniknął jednak do masowej świadomości widowni i nie uzyskał statusu gwiazdy.
Synchronicity
Zgoła odmiennym przypadkiem
jest filmowa przygoda Stinga, który zdobył olbrzymią popularność jako wokalista
grupy The Police. „Blond Kupidyn” nie
musiał grywać dwuminutowych epizodów u niszowych reżyserów, dostawał znaczące
role w mainstreamowych filmach, aktorstwo porzucił jednak w 2003 r. Karierę
filmową zaczął z przytupem, debiutował w Kwadrofonii
jako idol i guru modsów, subkultury młodzieżowej z Wielkiej Brytanii, pałającej
gorącą nienawiścią do rockersów. Subkulturowa rywalizacja jest jednak tylko
tłem dla dramatu pokoleniowego, osadzonej w nietypowych realiach historii o
dojrzewaniu i szukaniu swojego miejsca w świecie. Film, będący luźną
ekranizacją rock-opery The Who,
zyskał przy wydatnej pomocy Stinga miano filmu kultowego. Pięć lat po
imponującym debiucie Gordon Sumner zagrał
jedną z wiodących ról w Diunie Davida
Lyncha. Surrealistyczny obraz science-fiction opowiada o walce klanów o pozyskanie
„przyprawy”, substancji używanej do podróży kosmicznych. Film nie oczarował
krytyków, ale okazał się najbardziej kasowym dziełem w dorobku reżysera. W rok
po premierze Diuny na ekrany wszedł
film z najbardziej nietypową rolą Stinga. Muzyk wcielił się w nim w doktora
Frankensteina, opętanego wizją stworzenia idealnej kobiety. Po wielu próbach
udaje mu się powołać do życia twór o niebanalnym imieniu Ewa. Już po fakcie
okazuje się, że może lepiej byłoby skorzystać z oferty portalu randkowego. Choć
sam film nie prezentuje sobą nader wysokiego poziomu, Sting stworzył wiarygodną
kreację. Po Oblubienicy Frankensteina
skupił się na karierze muzycznej. Na kolejną dużą rolę musiał czekać do 1988
roku, kiedy zagrał w Burzliwym
Poniedziałku, zaskakującym brytyjskim dreszczowcu. Pomimo obsady najeżonej
gwiazdami (Melanie Griffith, Tommy Lee Jones) Sting wypadł zaskakująco dobrze
jako właściciel klubu jazzowego. Ostatnią zapadającą w pamięć rolą twórcy Roxanne była drugoplanowa kreacja w
filmie Guya Ritchiego Porachunki.
Sting wcielił się tam w rolę JD, właściciela baru, jedynego człowieka, który
ograł w karty lokalnego gangstera. Tą rolą faktycznie zakończył swoją karierę
aktorską i było to zakończenie w stylu rozpoczęcia – z przytupem.
The Eminem Show
Jeśli Tom Waits bywał
obsadzany w roli samego siebie, Eminem dostał o sobie cały film. Człowiek,
który nie miał wiele wspólnego w filmem i aktorstwem, ale miał za to historię,
którą opowiedział za pośrednictwem Ósmej
Mili. Obraz traktuje o tygodniu z życia Jimmy'ego „B-Rabbita" Smitha,
młodego BIAŁEGO rapera, który próbuje osiągnąć sukces w dziedzinie zdominowanej
przez czarnych. Coś jak karzeł w NBA. Postać tę można, a nawet trzeba,
utożsamiać z Eminemem, gdyż film oparty jest na jego życiu. Tym, co nadaje temu
sztampowemu w gruncie rzeczy filmowi o młodym gniewnym/dzielnym/zdolnym, który
mimo wszelkich przeciwności losu osiąga sukces, spełnia wielkie marzenie, jest
odtwórca głównej roli. Eminem nadaje swojej postaci bolesnej wręcz
autentyczności, wrzuca w nią całą swoją wściekłość, co sprawia, że momentami ma
się wrażenie oglądania dokumentu, a nie koloryzowanej fabuły. Ósma mila jest pierwszym i jak dotąd
ostatnim przykładem aktorskich poczynań rapera, więc raczej nieprędko
przekonamy się, czy Marshall Mathers jest nieoszlifowanym aktorskim diamentem,
czy po prostu historia, którą przedstawiał w Ósmej Mili była historią tak osobistą, że przed kamerą nie tyle
grał, tylko przeżył przeżywał ją jeszcze raz.
raduje się serce, raduje się dusza
Cienka Czerwona Kredka Do
Oczu
I w końcu, człowiek o którym
nie można zapomnieć w tego typu zestawieniach, choć w tym przypadku droga,
którą przebył, jest odwrotna. Zaczynał on jako aktor niewielką rólką w roku
1995, grając w nieco niedocenianych Skrawkach
życia, by w 2002 r. stać się bożyszczem nastolatek i hersztem zbrodniczej
grupy zrzeszonej pod banderą 30 Seconds
to Mars. Nie byłoby o nim w tym tekście nawet słowa, gdyby nie fakt, że pan
Jared Leto miał irytujący zwyczaj pojawiania się w większości dobrych/głośnych
filmów na świecie. Wspomnieć wystarczy choćby takie tytuły jak, Cienka Czerwona linia , Podziemny Krąg czy Requiem dla Snu. Zaskakujące jest to, że zamiast jako niezły
(momentami świetny) aktor Jared Leto w masowej świadomości istnieje jako
wymalowany idol emo-nastolatek, gdyż warunki do wejścia do bardzo szeroko
pojętej pierwszej ligi Hollywood zdecydowanie ma.Hall of Fame/Shame
W tekście nie zmieściło się
oczywiście wielu równie lub nawet bardziej utalentowanych muzyków, którzy grać
potrafili nie tylko na estradzie żeby przytoczyć tylko Davida Bowie (Labirynt), Cher (Maska), nawet raper Ice-T znalazł swoją niszę, czynnie współtworząc
filmy klasy B, C, D itd.
Nie zawsze jednak transfer
gwiazdy estrady na ekran kończy się sukcesem. Istnieje dziwna korelacja między
stopniem wyrafinowania tworzonej przez gwiazdę muzyki, a jej zdolnościami
aktorskimi. Na poparcie takiej tezy można przytoczyć przykład Britney Spears (Dogonić marzenia), Janet Jackson (Gruby i Chudszy 2), czy Rihannę
(ekranizacja gry w statki Battleship).
Przed kamerą nie da się niestety wystąpić z playbacku lub korzystać z
dobrodziejstw AutoTune'a. Parafrazując słowa Jerzego Stuhra – śpiewać każdy
może, ale z talentem do grania trzeba się urodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz