wtorek, 19 lutego 2013

Jak oni grają. I grają.

Jakoś nie moge się zabrać do pisania, bo dawno nie widziałem filmu wartego tekstu, ale chyba niedługo wezmę się za jakiś histeryczny pean o Drive, albo może Johnny poszedł na wojnę, albo Refn. No nie wiem. A tymczasem kolejny z maglowych tekstów, taka raczej wyliczanka, o paru muzykach, którzy postanowili pograć w filmach. Smacznego.


Jak oni grają. I grają.
Sukces, nieważne czy komercyjny czy artystyczny, nie zawsze idzie w parze ze spełnieniem. Często zdarza się, że muzycy, którzy zdążyli już wyrobić sobie markę, szukają szansy, by zaistnieć na innym artystycznym poletku – między innymi w filmie. Część kreacji jest czysto rzemieślniczym, niejednokrotnie siermiężnym i szpetnym tworem, podczas gdy inne, tworzone przez prawdziwych ludzi renesansu noszą znamiona dzieł sztuki.

Night on Earth
Jednym z najlepszych przykładów artysty zamieniającego wszystko czego się dotknie w złoto (niestety często tylko w przenośni – sprzedaż jego płyt w Stanach długo utrzymywała się w granicach błędu statystycznego) jest Tom Waits. Wokalista, multiinstrumentalista, aktor, pijak. Człowiek – instytucja, którego zasługi dla muzyki trudno zliczyć, niemal od początku kariery próbował sił w filmie. Ze względu na radiową urodę grywał głównie epizody, niemniej wielu profesjonalnych aktorów z pewnością pozazdrościłoby Tomowi współpracy z takimi reżyserami jak Francis Ford Coppola, Jim Jarmusch czy Terry Gilliam. Każda z granych przez niego postaci idealnie wpisywała się w muzyczny wizerunek Waitsa – barowego barda, ironicznego komentatora rzeczywistości – i tworzyła z nim harmonijną całość.
Zaczynał w 1978 r. małą rólką w Paradise Alley Sylvestra Stallone. Waits zagrał tam samego siebie, pianistę o wiele mówiącym przydomku Mumbles. Po takim starcie Waits nawiązał współpracę z Francisem Fordem Coppolą, która zaowocowała takimi obrazami jak Rumble Fish czy Cotton Club. Role w tych filmach nie wymagały od niego większego kunsztu, gdyż Tom Waits obsadzany był w skórze Toma Waitsa. Grał barmana lub trębacza, czyli postaci, które kreował na scenie podczas występów i w barach podczas popijania. Szansę na wykazanie się warsztatem, faktycznego wykreowania postaci pod egidą Coppoli muzyk dostał dopiero w 1992 roku w filmie Dracula, gdzie wcielił się w postać R.M. Renfielda, oszalałego byłego sługi Draculi, żywiącego się owadami. Obsadzenie Toma Waitsa w roli szaleńca nie było może szczytem kreatywności, ale krok na drodze do wyciągnięcia go z zalanej whisky szuflady został postawiony. I nie był to pierwszy krok, bo już w 1986 r. Waits poznał się z równym sobie szaleńcem, Jimem Jarmuschem. Ten outsider, skrajny introwertyk, lubujący się w demitologizowaniu amerykańskiego snu i pokazywaniu rzeczywistości bynajmniej nie różowej, a szarej, wstawionej i z niedopałkiem papierosa tkwiącym w ustach wydawał się idealnym kompanem dla Waitsa. Rola w Poza Prawem do dziś pozostaje jedynym filmem z Tomem Waitsem w roli głównej. Czarno-biały obraz, z typowymi dla Jarmuscha goryczą i ironią, opowiada historię ucieczki trzech osadzonych z więzienia. Tom gra Zacka, DJ-a, który dał się wplątać w gangsterskie porachunki i został złapany na przewożeniu zwłok w bagażniku. Waits zdawał się być stworzony do współpracy z Jimem Jarmuschem, będąc człowiekiem, o którym ten drugi opowiadał w każdym ze swoich wczesnych filmów.
Najbardziej znanymi kreacjami Waitsa pozostają epizod w Kawie i Papierosach Jarmuscha, w którym wystąpił z Iggy'm Popem oraz niedawna rola w Parnassusie Terry'ego Gilliama, gdzie wcielił się w role demonicznego Pana Nicka, diabła, który trzyma w szachu tytułowego doktora. Z niewiadomych przyczyn Waits nigdy nie przeniknął jednak do masowej świadomości widowni i nie uzyskał statusu gwiazdy.

Synchronicity
Zgoła odmiennym przypadkiem jest filmowa przygoda Stinga, który zdobył olbrzymią popularność jako wokalista grupy The Police. „Blond Kupidyn” nie musiał grywać dwuminutowych epizodów u niszowych reżyserów, dostawał znaczące role w mainstreamowych filmach, aktorstwo porzucił jednak w 2003 r. Karierę filmową zaczął z przytupem, debiutował w Kwadrofonii jako idol i guru modsów, subkultury młodzieżowej z Wielkiej Brytanii, pałającej gorącą nienawiścią do rockersów. Subkulturowa rywalizacja jest jednak tylko tłem dla dramatu pokoleniowego, osadzonej w nietypowych realiach historii o dojrzewaniu i szukaniu swojego miejsca w świecie. Film, będący luźną ekranizacją rock-opery The Who, zyskał przy wydatnej pomocy Stinga miano filmu kultowego. Pięć lat po imponującym debiucie Gordon Sumner zagrał jedną z wiodących ról w Diunie Davida Lyncha. Surrealistyczny obraz science-fiction opowiada o walce klanów o pozyskanie „przyprawy”, substancji używanej do podróży kosmicznych. Film nie oczarował krytyków, ale okazał się najbardziej kasowym dziełem w dorobku reżysera. W rok po premierze Diuny na ekrany wszedł film z najbardziej nietypową rolą Stinga. Muzyk wcielił się w nim w doktora Frankensteina, opętanego wizją stworzenia idealnej kobiety. Po wielu próbach udaje mu się powołać do życia twór o niebanalnym imieniu Ewa. Już po fakcie okazuje się, że może lepiej byłoby skorzystać z oferty portalu randkowego. Choć sam film nie prezentuje sobą nader wysokiego poziomu, Sting stworzył wiarygodną kreację. Po Oblubienicy Frankensteina skupił się na karierze muzycznej. Na kolejną dużą rolę musiał czekać do 1988 roku, kiedy zagrał w Burzliwym Poniedziałku, zaskakującym brytyjskim dreszczowcu. Pomimo obsady najeżonej gwiazdami (Melanie Griffith, Tommy Lee Jones) Sting wypadł zaskakująco dobrze jako właściciel klubu jazzowego. Ostatnią zapadającą w pamięć rolą twórcy Roxanne była drugoplanowa kreacja w filmie Guya Ritchiego Porachunki. Sting wcielił się tam w rolę JD, właściciela baru, jedynego człowieka, który ograł w karty lokalnego gangstera. Tą rolą faktycznie zakończył swoją karierę aktorską i było to zakończenie w stylu rozpoczęcia – z przytupem.

The Eminem Show
Jeśli Tom Waits bywał obsadzany w roli samego siebie, Eminem dostał o sobie cały film. Człowiek, który nie miał wiele wspólnego w filmem i aktorstwem, ale miał za to historię, którą opowiedział za pośrednictwem Ósmej Mili. Obraz traktuje o tygodniu z życia Jimmy'ego „B-Rabbita" Smitha, młodego BIAŁEGO rapera, który próbuje osiągnąć sukces w dziedzinie zdominowanej przez czarnych. Coś jak karzeł w NBA. Postać tę można, a nawet trzeba, utożsamiać z Eminemem, gdyż film oparty jest na jego życiu. Tym, co nadaje temu sztampowemu w gruncie rzeczy filmowi o młodym gniewnym/dzielnym/zdolnym, który mimo wszelkich przeciwności losu osiąga sukces, spełnia wielkie marzenie, jest odtwórca głównej roli. Eminem nadaje swojej postaci bolesnej wręcz autentyczności, wrzuca w nią całą swoją wściekłość, co sprawia, że momentami ma się wrażenie oglądania dokumentu, a nie koloryzowanej fabuły. Ósma mila jest pierwszym i jak dotąd ostatnim przykładem aktorskich poczynań rapera, więc raczej nieprędko przekonamy się, czy Marshall Mathers jest nieoszlifowanym aktorskim diamentem, czy po prostu historia, którą przedstawiał w Ósmej Mili była historią tak osobistą, że przed kamerą nie tyle grał, tylko przeżył przeżywał ją jeszcze raz.

                                           raduje się serce, raduje się dusza
Cienka Czerwona Kredka Do Oczu
I w końcu, człowiek o którym nie można zapomnieć w tego typu zestawieniach, choć w tym przypadku droga, którą przebył, jest odwrotna. Zaczynał on jako aktor niewielką rólką w roku 1995, grając w nieco niedocenianych Skrawkach życia, by w 2002 r. stać się bożyszczem nastolatek i hersztem zbrodniczej grupy zrzeszonej pod banderą 30 Seconds to Mars. Nie byłoby o nim w tym tekście nawet słowa, gdyby nie fakt, że pan Jared Leto miał irytujący zwyczaj pojawiania się w większości dobrych/głośnych filmów na świecie. Wspomnieć wystarczy choćby takie tytuły jak, Cienka Czerwona linia , Podziemny Krąg czy Requiem dla Snu. Zaskakujące jest to, że zamiast jako niezły (momentami świetny) aktor Jared Leto w masowej świadomości istnieje jako wymalowany idol emo-nastolatek, gdyż warunki do wejścia do bardzo szeroko pojętej pierwszej ligi Hollywood zdecydowanie ma.Hall of Fame/Shame
W tekście nie zmieściło się oczywiście wielu równie lub nawet bardziej utalentowanych muzyków, którzy grać potrafili nie tylko na estradzie żeby przytoczyć tylko Davida Bowie (Labirynt), Cher (Maska), nawet raper Ice-T znalazł swoją niszę, czynnie współtworząc filmy klasy B, C, D itd.
Nie zawsze jednak transfer gwiazdy estrady na ekran kończy się sukcesem. Istnieje dziwna korelacja między stopniem wyrafinowania tworzonej przez gwiazdę muzyki, a jej zdolnościami aktorskimi. Na poparcie takiej tezy można przytoczyć przykład Britney Spears (Dogonić marzenia), Janet Jackson (Gruby i Chudszy 2), czy Rihannę (ekranizacja gry w statki Battleship). Przed kamerą nie da się niestety wystąpić z playbacku lub korzystać z dobrodziejstw AutoTune'a. Parafrazując słowa Jerzego Stuhra – śpiewać każdy może, ale z talentem do grania trzeba się urodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz