sobota, 9 lutego 2013

Lubię filmy, które znam. Te znam, bo widziałem je po kilka(naście) razy.


Miałem wstawić tekst o „Drogówce”, Smarzowskim w szerszym ujęciu i o tym, jak wielkimi gnojami wszyscy według tego uroczego dżentemlena jesteśmy, ale nie czuję się dziś na siłach, by spłodzić tak posępny tekst, więc Smarzowskie przyjemności będą jutro/pojutrze/w Maglu, a dziś coś zdecydowanie mniej zobowiązującego. Jako się rzekło a propos filmowego podsumowania roku, postanowiłem rozwinąć ideę różnorakich topów. Na pierwszy ogień rzucę niezwykle wysublimowane kryterium – top ileśtam moich ulubionych filmów. Nie najlepszych, jakie widziałem, tylko ulubionych, takich, które mogę oglądac bez przerwy. Wbrew pozorom różnica jest znaczaca. Kolejność jest raczej przypadkowa,  film nr 1 wcale nie musi być moim ulubionym wszechczasów, bo jednego takiego nie mam. Smacznego.

1.       Tokijska Opowieść

Jarmusch trzydzieści lat przed Jarmuschem. Piękna, leniwa opowieść o tym, że starych drzew się nie przesadza, pokazująca zderzenie spokojnego świata ludzi starszych z rozpędzonym, nowoczesnym światem ich dzieci. Wszystko to na tle niesamowicie sfilmowanego Tokio, będącego równorzędnym z postaciami wykreowanymi przez aktorów bohaterem filmu.

2.       Dystrykt 9

Klasyka ksenofobii i nietolerancji, doskonale zuniwersalizowana poprzez zastąpienie czarnoskórych/rudych/gejów/Żydów przybyszami z kosmosu. Pokazuje, że najgorszym potworem jaki istnieje w znanym nam świecie nie jest chupacabra, dwugłowy rekin czy krewetkopodobny kosmita, ale człowiek.

3.       Kraina Traw

W moim prywatnym rankingu najlepszy film Terry’ego Gilliama, będąca bardzo subtelnym cytatem z Alicji w Krainie Czarów, a także dowód na niczym nieograniczoną wyobraźnię twórcy. Gilliam to taki dojrzalszy Burton do kwadratu, a Kraina Traw to jego magnum opus.

4.       Duża Ryba

Specjalnie w sąsiedztwie Krainy Traw, w celu skonfrontowania Burtona z Gilliamem. Duża Ryba, w przeciwieństwie do Tideland reprezentuje typ bajkowości, który nie przyprawia widza o koszmary, funduje mu za to olbrzymi uśmiech na twarzy. Poza szalona wyprawą głównego bohatera, która sama w sobie jest świetna, Big Fish w bardzo uroczy i piękny sposób traktuje o trudnych relacjach w rodzinie i o tym, że dobrze czasem pomarzyć.

5.       Big Lebowski

Gdyby ktoś obiektywnie próbował zrobić ranking „najfajniejszych filmów świata”, Big Lebowski miałby zapewnione miejsce na podium. W tym filmie fajne jest wszystko: główny bohater, jego koledzy, fabuła, dialogi, muzyka, wszystko. Chyba najlepsze wcielenie tych weselszych braci Coen.

6.       Komando

Niesamowicie przerysowane kino akcji. Gdyby zebrać do kupy wszystkie najbardziej męskie momenty z dylogii „Niezniszczalnych”, nie osiągnięto by nawet połowy męskości, którą emanował w tym filmie Arnie. Onelinery ostre jak brzytwa, brzytwy ostre jak brzytwa i rekordowa ilość trupów zapewniły Komando status filmu kultowego.

7.       Upadek

Każdy może mieć zły dzień. Taki zły dzień miał William „D-Fens” Foster. Korek, upał, bzycząca mucha. Zamiast jednak kląć pod nosem William wychodzi z samochodu i, by zdążyć na urodziny córki idzie piechotą przez miasto, siejąc zniszczenie i chaos wszędzie gdzie się pojawi. Ale tak naprawdę chce tylko spokoju.

8.       Leon Zawodowiec

Jeden z dwóch „męskich romansów”, które znalazły się na tej liście. W dziwny sposób piękna historia relacji mordercy-analfabety z jedenastoletnią dziewczynką z dysfunkcyjnej rodziny, w dodatku rodziny wymordowanej przez skorumpowanych policjantów. Ponadto świetne, inteligentne kino sensacyjne.

9.       Nieugięty Luke

Kontestacja niemająca zmienić świata, tylko będąca style bycia bohatera. Nawet jednak tak egoistyczna postawa, jeśli jest szczera i prawdziwa, może okazać się inspirująca.

10.   Uczniowska Balanga

Radość z życia w czystej postaci. Film osadzony w latach 70, pełnych wspaniałej muzyki, wolności i narkotyków. Dazed and confused to jeden z obrazów, które widziałem na pewno powyżej 10 razy i za każdym razem oglądając tęskniłem za czasami, w których nigdy nie żyłem.

11.   Drive

Ten film każdy facet powinien oglądać w walentynki ze swoją drugą połową. Drive jest melodramatem dla mężczyzn, najbardziej romantycznym filmem, jaki kiedykolwiek widziałem. Gdybym miał się pokusić o wybranie jednego ulubionego filmu, Drive biłoby się o palmę pierwszeństwa z Dużą Rybą. W tym filmie doskonałe jest wszystko. Minimalistyczna gra Goslinga, genialna muzyka (choć normalnie nie słucham elektroniki), prosta, ale wspaniała fabuła, gęsty klimat, który de facto trudno opisać i w końcu ocean emocji, który wylewa się z ekranu. Ciężko jest opisać, czym dokładnie jest Drive, poza tym, że w moim prywatnym mniemaniu jest arcydziełem. To tak, jakby Tarantino i Jarmusch wyreżyserowali GTA. Cudo


i taki bonus

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz