Miałem wstawić tekst o „Drogówce”, Smarzowskim w szerszym
ujęciu i o tym, jak wielkimi gnojami wszyscy według tego uroczego dżentemlena
jesteśmy, ale nie czuję się dziś na siłach, by spłodzić tak posępny tekst, więc
Smarzowskie przyjemności będą jutro/pojutrze/w Maglu, a dziś coś zdecydowanie
mniej zobowiązującego. Jako się rzekło a propos filmowego podsumowania roku,
postanowiłem rozwinąć ideę różnorakich topów. Na pierwszy ogień rzucę niezwykle
wysublimowane kryterium – top ileśtam moich ulubionych filmów. Nie najlepszych,
jakie widziałem, tylko ulubionych, takich, które mogę oglądac bez przerwy.
Wbrew pozorom różnica jest znaczaca. Kolejność jest raczej przypadkowa, film nr 1 wcale nie musi być moim ulubionym
wszechczasów, bo jednego takiego nie mam. Smacznego.
1.
Tokijska Opowieść
Jarmusch trzydzieści lat przed Jarmuschem.
Piękna, leniwa opowieść o tym, że starych drzew się nie przesadza, pokazująca
zderzenie spokojnego świata ludzi starszych z rozpędzonym, nowoczesnym światem
ich dzieci. Wszystko to na tle niesamowicie sfilmowanego Tokio, będącego
równorzędnym z postaciami wykreowanymi przez aktorów bohaterem filmu.
2.
Dystrykt 9
Klasyka ksenofobii i nietolerancji,
doskonale zuniwersalizowana poprzez zastąpienie
czarnoskórych/rudych/gejów/Żydów przybyszami z kosmosu. Pokazuje, że najgorszym
potworem jaki istnieje w znanym nam świecie nie jest chupacabra, dwugłowy rekin
czy krewetkopodobny kosmita, ale człowiek.
3.
Kraina Traw
W moim prywatnym rankingu najlepszy film
Terry’ego Gilliama, będąca bardzo subtelnym cytatem z Alicji w Krainie Czarów,
a także dowód na niczym nieograniczoną wyobraźnię twórcy. Gilliam to taki
dojrzalszy Burton do kwadratu, a Kraina Traw to jego magnum opus.
4.
Duża Ryba
Specjalnie w sąsiedztwie Krainy Traw, w
celu skonfrontowania Burtona z Gilliamem. Duża Ryba, w przeciwieństwie do
Tideland reprezentuje typ bajkowości, który nie przyprawia widza o koszmary,
funduje mu za to olbrzymi uśmiech na twarzy. Poza szalona wyprawą głównego
bohatera, która sama w sobie jest świetna, Big Fish w bardzo uroczy i piękny sposób
traktuje o trudnych relacjach w rodzinie i o tym, że dobrze czasem pomarzyć.
5.
Big Lebowski
Gdyby ktoś obiektywnie próbował zrobić
ranking „najfajniejszych filmów świata”, Big Lebowski miałby zapewnione miejsce
na podium. W tym filmie fajne jest wszystko: główny bohater, jego koledzy,
fabuła, dialogi, muzyka, wszystko. Chyba najlepsze wcielenie tych weselszych
braci Coen.
6.
Komando
Niesamowicie przerysowane kino akcji. Gdyby
zebrać do kupy wszystkie najbardziej męskie momenty z dylogii „Niezniszczalnych”,
nie osiągnięto by nawet połowy męskości, którą emanował w tym filmie Arnie. Onelinery
ostre jak brzytwa, brzytwy ostre jak brzytwa i rekordowa ilość trupów zapewniły
Komando status filmu kultowego.
7.
Upadek
Każdy może mieć zły dzień. Taki zły dzień
miał William „D-Fens” Foster. Korek, upał, bzycząca mucha. Zamiast jednak kląć
pod nosem William wychodzi z samochodu i, by zdążyć na urodziny córki idzie
piechotą przez miasto, siejąc zniszczenie i chaos wszędzie gdzie się pojawi.
Ale tak naprawdę chce tylko spokoju.
8.
Leon Zawodowiec
Jeden z dwóch „męskich romansów”, które
znalazły się na tej liście. W dziwny sposób piękna historia relacji
mordercy-analfabety z jedenastoletnią dziewczynką z dysfunkcyjnej rodziny, w
dodatku rodziny wymordowanej przez skorumpowanych policjantów. Ponadto świetne,
inteligentne kino sensacyjne.
9.
Nieugięty Luke
Kontestacja niemająca zmienić świata, tylko
będąca style bycia bohatera. Nawet jednak tak egoistyczna postawa, jeśli jest
szczera i prawdziwa, może okazać się inspirująca.
10.
Uczniowska Balanga
Radość z życia w czystej postaci. Film
osadzony w latach 70, pełnych wspaniałej muzyki, wolności i narkotyków. Dazed
and confused to jeden z obrazów, które widziałem na pewno powyżej 10 razy i za
każdym razem oglądając tęskniłem za czasami, w których nigdy nie żyłem.
11.
Drive
Ten film każdy facet powinien oglądać w
walentynki ze swoją drugą połową. Drive jest melodramatem dla mężczyzn,
najbardziej romantycznym filmem, jaki kiedykolwiek widziałem. Gdybym miał się
pokusić o wybranie jednego ulubionego filmu, Drive biłoby się o palmę
pierwszeństwa z Dużą Rybą. W tym filmie doskonałe jest wszystko.
Minimalistyczna gra Goslinga, genialna muzyka (choć normalnie nie słucham
elektroniki), prosta, ale wspaniała fabuła, gęsty klimat, który de facto trudno
opisać i w końcu ocean emocji, który wylewa się z ekranu. Ciężko jest opisać,
czym dokładnie jest Drive, poza tym, że w moim prywatnym mniemaniu jest
arcydziełem. To tak, jakby Tarantino i Jarmusch wyreżyserowali GTA. Cudo
i taki bonus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz